...Rock music, guitars, basses, amps, drums, bands,
vocalists,
rockers, photos, live shows, gigs, moshings, handbangings, kissings, (rocking) redheads, awesome
personalities, progressive sections, rock fanboys, metal corns and grunge sneakers. YEP, that IS a RockSpirit.
...feel free to repost and POST a thing :)
:::NewsBoard:::
Damn, one hundred.
(4th update; 15th of June 2011; 8:50PM @ GMT +1)
Okay, NOW u are wasting your life!
Nah, kiddin', but we are (at least I am) stunned by response of you all. I really am. You do know that idea of creating the best music group on soup is kinda crazy and nearly impossible, right? Well, we did it and I'm sooo glad that u all were part of this! :D I really do, you should know that :) Thanks for feedback, really frequent posting, spam and any other contribution in creating this community. Now, see ya in 250-member group? ;>
Sharaquss & Earter
Now 50 of you!
(3rd update; 25th of April 2011, Easter Monday)
FIFTY, FIFTY, FIFTY! :) Now you all deserve a huuge package of the best Easter wishes! ;D Furthermore: You will be worthy of huuge beer package when we gonna count 100 members. I can tell you're in, right...? ;>
PS: Aaaaand there is 51st Rockspiriter: Cultureslut, congrats! :)
As usual: Sharaquss & Earter :>
30 RockSpiriters aboard!
(2nd update; 30th of March 2011)
Nie ma możliwości, by słuchanie tej płyty nazwać przyjemnym –
spowodowane jest to nie tylko surowością utworów, które brzmią, jakby
były nagrywane na dyktafonie, ale też zachrypniętym, łamiącym się głosem
Johna. Szczególnie w dwóch ostatnich utworach, I Can’t See Until I See Your Eyes i Estress,
słychać, jak bardzo wyniszczony jest jego organizm i jak blisko mu do
kompletnego, zarówno fizycznego, jak i psychicznego, rozpadu.
W jednej chwili – w 46 sekundzie – stała się dla mnie Smells Like Teen Spirit, Nothing Else Matters i Stairway to Heaven połączonym w jedno; uderzyła głębiej i mocniej (myślałam, że to niemożliwe), niż mój hymn wszechrzeczy, Heroes
Davida Bowie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam równie silne emocje
wywołane muzyką… W zasadzie to nie pamiętam, kiedy cokolwiek aż tak mną
wstrząsnęło, aż tak do mnie przemówiło, okazało się aż tak mi bliskie.
Chciałabym opowiedzieć Ci historię. Podzielić się nią z Tobą. Czy
raczej, pozwolić jej opowiedzieć się poprzez mnie (ona porusza teraz
moimi palcami). W tym momencie ta historia jest dla mnie pełna i
klarowna, lecz, by taką się stała, klarowała się przez pełen miesiąc
(niesamowity, wyjątkowy, piękny, momentami przerażający, ale nie
zamieniłabym go na nic z tego świata, żadnej sekundy, żadnej
chwili; miesiąc nocnych podróży i zbliżeń z Johnem Frusciante, będący
apogeum nieustającego, kilkunastomiesięcznego narkotycznego haju), a
jednocześnie za każdym razem oświeca i olśniewa.
Nic nie jest w stanie przygotować słuchacza na tę płytę. Żadne słowa nie
są w stanie ostrzec przed jej zawartością, opisać jej piękna, brzydoty
ani klimatu. Mamy tutaj chore wrzaski, mamy kosmiczny bulgot, mamy
nieoczekiwane zmiany tempa, mamy mandolinę i bałałajkę, mamy gitarową
solówkę puszczoną od końca. Materiał podzielony jest na dwie części.
Pierwsza zawiera ekscentryczne, ale tworzące spójną całość kompozycje,
druga składa się prawie wyłącznie z improwizacji na gitarze akustycznej.
Wszystko spowite jest całunem rozchwiania psychicznego.
Dziennikarz: Bierzesz heroinę. Co ona dla ciebie znaczy?
John: To po prostu sposób, by upewnić się, że pozostajesz w kontakcie
z pięknem, zamiast pozwalać na to, by brzydota tego świata zepsuła
twoją duszę.
Czy na TROWFTD słychać duchy? To zależy, jak głęboko zechcesz się wsłuchać. Jedno jest pewne: ta płyta rzeczywiście jest oczyszczeniem – została skomponowana przez człowieka wyzwalającego się.
Jest niejako próbą zaprezentowania, czy nawet uporządkowania swoich
przeżyć. John wielokrotnie powtarzał, że nie żałuje nawet najgorszych
doświadczeń, ponieważ właśnie te szczególnie złe doświadczenia
najbardziej go ubogaciły. Recenzja płyty To Record Only Water For Ten Days Johna Frusciante.